Rozmyślania mimochodem spisane

kontakt now listy gotowanie techniczne wszystkie wpisy

atom | rss


Main site
Bariera językowa

29 wrz 2018 | tags: trip, adventure,

Wczorajszego wieczoru dzięki temu, że skończyliśmy arbeit nieco wcześniej postanowiłem na szybkości wziąć prysznic i uderzyć do tętniącego życiem jedynie do godziny dziewiętnastej miasteczka, w którym przyszło mi mieszkać podczas zbioru jabłek. Zważając na fakt, że kończymy pracę o 18, musimy jeszcze wrócić do mieszkania i umyć się z kurzu, który osiada na nas w sadzie, pozostaje do naszej dyspozycji jedynie kilkanaście minut otwartych sklepów. Z tego też powodu do tej pory moje zakupy kończyły się na wyskoczeniu po paczkę tytoniu do jednego z kilku sklepów tytoniowych albo wino i warzywo do sklepu spożywczego.

Umyłem giry, zjadłem szybką bułę i ruszyłem w stronę poczty. Przechodząc obok muru ogradzającego kościół franciszkański usłyszałem świetny rytm wybijany na bongosie. Wyjrzałem zza muru i ujrzałem murzyna pochłoniętego graniem na bębnie. Pobujałem się chwilę w rytm muzyki i kiedy zrobił sobie krótką przerwę i mnie dojrzał zakrzyknąłem: Great!, Bien!. Odpowiedział coś po włosku, niestety język ten jest mnie obcy, więc spróbowałem zagadać po angielsku. W odpowiedzi usłyszałem, iż mój rozmówca gaworzy tylko po włosku i francusku. Była to pierwsza bariera językowa, którą napotkałem tego dnia. Pomimo tego gestami i pojedynczymi włoskimi słówkami pochwał oraz muzyką rozstaliśmy się w miłej i pełnej wdzięku atmosferze.

Następnie udałem się na pocztę. I tam znajomość angielskiego okazała się zbędna, gdyż panie obsługujące klientów władały jedynie lokalnym językiem. Po dłuższej wymianie migów, pojedynczych słów wspólnych dla różnych języków i wskazywania palcem udało się dokonać zakupu, który zaplanowałem.

Zahaczyłem szybko o sklep zakupując artykuły pierwszej potrzeby - wino, soczek oraz oliwki i uderzyłem na szlak. Obraną przeze mnie tego wieczoru ścieżką okazała się droga prowadząca na Mont di Cles, czyli lokalny szczyt. Wychodząc z miasta minąłem kilkoro lokalesów, którzy odpowiedzieli uśmiechem na moją uśmiechniętą japę oraz krótkim pozdrowieniem: Ciao! Jedna przygarbiona, spragniona gawędy Włoszka zagadnęła mnie po włosku, niestety ponownie odbiłem się od bariery językowej i jedynie gesty ciała i uśmiech pozwolił życzyć miłego wieczoru. Sama droga do początku ścieżki pieszej prowadząca przez sady i bardzo przy tym widokowa: z panoramą lokalnych gór, jeziora i włoskich miasteczek przycupniętych wokół owego; zajęła mi około pół godziny. Po drodze wyczytałem z tablic informacyjnych szczątki lokalnej historii na temat tradycyjnej dla regionu ścinki drewna i domniemanej strzelnicy z przełomu XIX i XX wieku. Po namierzeniu ścieżki, która na górski szlak wyglądała musiałem zrezygnować ze skorzystania z ostatnich promieni słońca i wstępnej eksploracji, gdyż albowiem moje obuwie nie było w żaden sposób do tego przystosowane. Wybrałem się bowiem w miasta w laczkach. Usiadłem więc na ławeczce, zapaliłem papierosa, pociągnąłem łyk wina i wykonałem kilka kurtuazyjnych telefonów. Kończąc rozmowę z przyjacielem usłyszałem jakiś ruch ze strony lasu, a po krótkiej chwili ujrzałem dwie postaci z latarkami na czołach (mimochodem zrobiło się bowiem ciemno). Ruszyłem za nimi w stronę parkingu i dogoniłem ich kiedy pakowali kije trekingowe do samochodu. Nieznajomi okazali się być ojcem i synem ubranymi na sportowo, którzy wybrali się w piątkowy wieczór na szybką przechadzkę po lokalnych górach. Zagadnąłem ich (na szczęście syn pobierał w szkole nauki angielskiego) w celu wywiedzenia się jakiś informacji na temat szlaku, z którego planowałem skorzystać. Pytanie jakie z mojej strony padło, to ile zajmuje wejście na szczyt. Pokrótce został zlustrowany mój wygląd: za duże dresowe spodnie, polar, klapki i dwie różne skarpetki; latarki brak. Uzyskałem odpowiedź, że ok. trzech godzin, ale żebym bez światła się tam nie wybierał. Zapewniłem, że nie jestem tak szalony i wiem, że nie jestem obecnie przygotowany na taki wybryk i poprosiłem o podwózkę do Cles, na co ochoczo przystali.

W ten sposób spędziłem kolejny cudowny wieczór, gdzie dałem się ponieść przypadkowi i dzięki temu naładowałem baterie przed kolejnym dniem bezmózgiej Racolty oraz zebrałem kilka nowych ciekawych doświadczeń.